Jak zapewne wiecie, konwent odbywał się w dniu zakończenia roku szkolnego. Zaraz po uroczystościach w naszych szkołach spotkałyśmy się, by razem podjąć próbę dotarcia na miejsce.
Tak więc dręczone obawami i nękane strachem wyruszyłyśmy w drogę na dzień przed imprezą - zgłosiłyśmy się bowiem jako helperki //czyt. osoby, które zapierdzielają większość brudnej roboty przy rozkładaniu imprezy w zamian za darmowe wejście ~Miona// //Miona naarzeeeekaaa xD ~Lily//
Oczywiście nie m0gło sie obyć bez zabłądzenia w mieście, w którym się mieszka przeszło 18 lat. Jak się okazuje, to wcale nie jest aż takie trudne - wystarczy wysiąść na początku ulicy Kamiennej, gdzieś około numeru czwartego, gdy miejsce docelowe widnieje pod numerem 101! Później należy wleźć w złą uliczkę, pokręcić się w kółko, zapytać o drogę kogoś, kto mimo szczerej chęci wskazuje przeciwną trasę... //No powiedzcie, gdzie się podziewa ten cholerny Błędny Rucerz kiedy jest naprawdę potrzebny?! ~Miona// Całe szczęście w końcu jakoś dotarłyśmy, odbębniłyśmy swoją część pracy i już koło północy dojechałysmy do domu Miony :D
Ciekawszą sprawą okazało się, iż mając się tam stawić następnego dnia przed godziną 6 rano mieszkając na drugim końcu miasta, Miona i Lily, zamiast grzecznie pójść spać od razu po powrocie, zaczęły na ostatnią chwilę przygotowywać ekspozycje!
Należało uporządkować katalog, będący owocem wielogodzinnej katorżniczej obróbki graficznej...
Oto i katalog* :)
* niedługo będzie dostępny w pdfie! |
Powycinać wizytówki...
i przygotować nasz cudowny Zeszycik Zamówień!
Oto i cudowny zeszycik, zakupiony 10 lat temu przez męczoną przez Mionę Mamę Miony! |
Spałyśmy na rzekomodwuosobowym dmuchanym materacu, co również nie ułatwiło nam kwestii wypoczywania po ciężkim i pełnym wrażeń dniu... Domyślacie się zapewne, że w rezultacie sezon na zombie Mionę i Zombie Lily został wyjątkowo przedłużony o jeden dzień. Rześkie niczym w szkolny poranek //czyt. Miona prasuje pół godziny kieckę tylko po to, żeby sobie przypomnieć, że za pięć minut i tak będzie pognieciona na tyłku, Lily w tym czasie przygotowuje kanapki na śniadanie, smarując masłem wszystko wokół, włącznie z własnym łokciem, byle nie bułkę ~Miona//uwierzcie mi na słowo...pasztet z ręki smakuje inaczej n niż na bułce o.O ~Lily// zebrałyśmy się, zawiązałyśmy koślawo Gryfońskie krawaty, dźwignęłyśmy bagaże ważące mniej więcej tonę i ruszyłyśmy biegiem na autobus, w pędzie rozganiając poranną mgłę. Jak się okazało, pośpiech był wyjątkowo niepotrzebny - pierwszy w tym dniu autobus miał odjechać według planu o 5:20, co oczywiście uczynił dopiero parę minut później. Szczerze powiedziawszy, nie zrobiło to nam większej różnicy - po prostu przeniosłyśmy się ze spaniem z przystankowej ławki pokrytej rosą na autobusowe krzesła, obite wytartym przez miliony mugolskich tyłków pseudopluszem.Ale nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło! Nasz potterowy ubiór wzbudzał sesację nawet w autobusie, wśród śniętego i zaspanego tłumu mugoli. Zdawałoby się, że spotkałyśmy na swej drodze również "naszych" - czarodziei, którzy odprowadzali nas wzrokiem z miłym uśmiechem. Godzinna podróż minęła nam miło i przyjemnie. Dość szybko oczyściłyśmy swe umysły z marzeń autobusowej drzemki, za sprawą pierwszych, porannych świergotów autobusowych babć. A skoro nie dało się spać, zaczęłyśmy się... Śmiać, przez co przyciągałyśmy uwagę nie tylko ubiorem. Większość, biednych przerażonych ludzi, przekonanych, że ubierając się w sposób tak ekscentryczny i nie przystojący szanującym się młodym damom postradałyśmy zmysły, obserwując nas utwierdzili się tylko w owym przekonaniu. Na szczęście wszyscy jakoś wytrzymali nasze towarzystwo i autobus opuściłyśmy z własnej woli, wysiadając tym razem w dobrym miejscu. Nauczone wczorajszym doświadczeniem, które zostawiło dokuczliwe piętno zakwasów w tyłku, przesiadłyśmy się w kolejny autobus, tym sposobem oszczędzając sobie morderczego maratonu z torbami i półgodzinnego spóźnienia.
I tak zaczęła się nasza magiczna przygoda! Nie, zaraz, to się stało cztery godziny później :P
Do godziny 10 pozostałyśmy w gotowości bojowej do pomocy wszelakiej - Lily w dodatku jako nadworny fotograf robiła zdjęcia. Przez ten czas zintegrowałyśmy się nieco z resztą magicznej załogi i nawiązałyśmy parę ciekawych znajomości :)
Generalnie, caaały konwent utrzymany był w Potterowej konwencji, co oczywiście nie znaczy, że obracał się wokół Pottera. Odbywały się zarówno atrakcje potterowe, jak i typowo mangowe. Za to na ścianach wisiały porozwieszane przez chordy skrzatów domowych (tj helperów) pseudopergaminowe, podpalane plakietki z nazwami dobrze nam znanych Hogwarckich sal. W drodze do dormitoriów Gryfonów witała nas Gruba Dama :)
...nieopodal szkoły zaś mieściła się blaszana chatka Hagrida //wśród mugoli zwana śmietnikiem~Miona// //nawiasem mówiąc....strasznie skrzypi i nie najlepiej pachnie ~Lily *chatka, nie Hagrid - dop. Miona*// Toalety przyozdobiono nic nie mówiącymi nikomu rysunkami czarodzieja/czarodziejki - czym jedno od drugiego się różniło, nas nie pytajcie - ostateczne rozpoznawanie następowało poprzez ocenę koloru kafelków i obecność pisuarów. Jadalnia, na czas konwentu będąca siedliskiem skrzatów domowych została Wielką Salą, kantyna za sprawą Irytka została przeniesiona nieco dalej //tosty za 1,50 rządzą : O ~Lily//. Przy wejściu dostawało się wejściówkę z godłem wybranego domu (nam się dostały krukońskie, bo Gryfonów dziwnym trafem było najwięcej...) oraz program stylizowany na szkolny zwój pergaminu, na którym znajdowała się mapka i rozpiska atrakcji.
Sala gimnastyczna, tj Hogesmeade została przeznaczona w całości dla wystawców.
Ponadto gdzieś w środku imprezy otwarto Komnatę Tajemnic!
W końcu przyszedł czas na rozłożenie stoiska, przy czym przekonałyśmy się, że skondensowanie wszystkich naszych rzeczy na jednej mini szkolnej ławce jest niemal (!) możliwe.
mwahahahahha, zdjęcie zostało specjalnie tak zrobione, żebyście za dużo spoilerów przypadkiem nie zobaczyli :> Miona&Lily geniusze ZUA |
Całe szczęście w finale okazało się, że przysługują nam dwie ławki, na których ponownie rozłożyłyśmy nasze drobiazgi. W finale nasze stoisko wyglądało taak:
Jeszcze przed formalnym rozpoczęciem imprezy pewna przemiła Krukonka zaopatrzyła się u nas w broszkę :) Przewinęło się u nas sporo ludu, wielu wzięło wizytówki, (paru z Was może trafiło do nas właśnie za ich pośrednictwem - serdecznie witamy mangowców-potteromanów!), było również spore zainteresowanie naszymi drobiazgami :) Jeśli chodzi o nas, to siedziałyśmy na tyłku przy stoisku //ewentualnie włóczyłyśmy się po konwencie z aparatem zostawiając przerażoną Mionę w środku mangowego zamieszania, o którym ta nie ma zielonego pojęcia, co, Lily? ~Miona//*nie wie o co chodzi ale pstyka fotki wszystkiemu co się rusza* Mionka przecież sobie poradziłaś ;) ~Lily// przez blisko 12 godzin. Poźniej należało odbębnić swoją część helperowej roboty przy sprzątaniu, następnie - potoczyć się z nieco lżejszymi torbami w stronę zachodzącego słońca... To właśnie w drodze powrotnej odczułyśmy dopiero skutki pracowitej nocy, wczesnej pobudki i ciężkiego dnia - włówczas puściła nam cała adrenalina i marzyłyśmy jedynie o ciepłym posiłku i jeszcze cieplejszym łóżeczku.
Reasumując, zarówno naszą pierwszą stoiskową sprzedaż, jak i całą imprezę wspominamy bardzo dobrze :) Spotkałyśmy wielu wspaniałych ludzi i miło spędziłyśmy czas. Co się jednak samej sprzedaży tyczy, bogatsze o to nowe doświadczenie z chęcią byśmy je powtórzyły, jednak lepiej na typowo potterowej imprezie. Kto wie? Może się jeszcze nadarzy taka okazja?
PS Handmadowego posta dodamy na dniach :)
Gratuluje, tak ciekawego doświadczenia
OdpowiedzUsuńOch! Co za cudowny blog!
OdpowiedzUsuńNo dobra... może nie najlepiej zaczęłam, ale naprawdę bardzo spodobał mi się Wasz pomysł na blogowanie i pokochałam sposób pisania ;)
Nie wierzę, że nie trafiłam tu wcześniej, zwłaszcza, że jestem zagorzałą czarodziejką!
Nie wiecie nawet jak się cieszę, że są jeszcze ludzie którzy pamiętają o Harrym... brakowało mi tego magicznego powiewu w życiu gdzie w księgarniach wampir, wampira, wampirem pogania -.-''
Uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz... jednak nie byłam aż tak innowacyjna z nazwą swojego bloga, jak mi się wydawało :( Wybaczcie...
Będę z pewnością wpadać!
A i zapraszam na Grojkon do Bielska! Ostatnio przekonałam się, że konwenty to fantastyczna sprawa ;)
o nie... właśnie zniknął mi cały komentarz (właściwie to elaborat!), który przed chwilą napisałam?! :(
OdpowiedzUsuńTo jeszcze raz...
Świetny blog! Tak chyba zaczęłam tamten tekst i nie odwołuję tego, chociaż to niesamowicie banalny początek. Wprost pokochałam Wasz pomysł na prowadzenie go, a także sposób niebanalnego pisania!
Jako zagorzała czarownica, niesamowicie również cieszę się z faktu, że istnieje blog o takiej tematyce! Wprowadziłyście powiew świeżej magii w tym świecie, gdzie w księgarniach już tylko wampir, wampira, wampirem pogania... Cieszę się, że nie dałyście wyprzeć się mugolom! :)
Jednocześnie stwierdzam fakt, że jednak pomysł na nazwę mojego bloga nie był tak innowacyjny jak mi się wydawało... :( Wybaczcie.
Na pewno będę tu zaglądać!
A co do konwentów, to przekonałam się jak fantastyczna to sprawa na ostatnim Grojkonie w Bielsku, także zapraszam na następny :D
Dziękujemy Ci za oba przemiłe komentarze :) Bloggerowi ostatnio bardzo często zdarzają się różne szwanki, jednak oba komenty do nas dotarły i nie sposób byłoby ich razem nie zauważyć :)
Usuń"Wprowadziłyście powiew świeżej magii w tym świecie" - Dziękujemy za te przepiękne słowa :) Spąsowiałyśmy obie od stóp do głów, aż nie wiemy co napisać ._. Bardzo nam miło, że w ten sposób odbierasz naszą "działalność" - dla nas Pottertworzenie jest magią samo w sobie, a jako potteromanki podświadomie staramy się zaczarować nią jak największe grono :)
Co do wampirów, niestety, smutna prawda, chociaż dopóki nie błyszczą brokatowym blaskiem niektóre da się znieść :)
Nazwą bloga się nie przejmuj, jest bardzo trafiona i nam na pewno zupełnie nie przeszkadza :) Każdy czarodziej ma prawo do woli korzystać z powierzonej mu magii :D
Wpadłybyśmy do Ciebie do Bielska, ale u nas ostatnio z podróżami niemrawo, siedzimy u siebie i już teraz obkuwamy owutemy, wrrróć, matury, pomimo, że wakacje się jeszcze dobrze nie zaczęły :c
Może w przyszłości, kto wie, odkurzymy miotły i poszybujemy do Bielska, póki co pozostaje nam tylko ślęczenie nad opasłymi woluminami...
Pozdrawiamy magicznie!
Miona i Lily
Świetny blog!
OdpowiedzUsuńBardzo zaciekawił mnie Potter-Zeszyt. Wiecie może, gdzie jeszcze mogę go nabyć?
Gdybym była w miejscu, gdzie to sprzedawałyście, chyba wykupiłabym cały asortyment :D
Dziękujemy za miłe słowa :)
UsuńCo do Potterowego zeszyciku, to był on kupowany wieeeki temu, razem z naklejkami na zeszyty, ołówkami i innymi wspaniałościami sprawiającymi radość młodym fanom :)
To były te czasy, kiedy nawet w Polsce dało się trafić jako-takie czekoladowe żaby, a nawet fasolki wszystkich smaków. Niestety największy szał na Pottera się skończył, teraz tylko gdzieniegdzie można upolować jakiś gadżet :(
Warto poszukać w... chińskich sklepikach za pięć złotych - ostatnio w małej miejscowości wypoczynkowej nad jeziorem jedna z nas natknęła się na segregatory jeszcze z tej starszej serii.
Powodzenia w poszukiwaniach :)
~ Miona i Lily
Zeszycik Miony kupiony przez mamę Miny jest świetny, sama szukam czegoś podobnego ale z poszukiwań nici :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kiedyś wpadniecie w moje okolice, np. do Poznania. Wtedy wsiądę w autobus i z pewnością się zjawię :)